wtorek, 8 grudnia 2015

Sylvia Zera i moje domowe zacisze...

     Z Sylwią już dawno temu próbowałyśmy umówić się na zdjęcia... Wtedy jeszcze mieszkałam w innym mieście i miałyśmy do siebie kilkadziesiąt kilometrów więcej. Fakt, że czasem odwiedzałam miasto, w którym mieszkam obecnie, jednak wiadomo... zawsze coś: a to trzeba pobyć z rodziną, a to ze znajomymi, a to były jakieś sprawy do załatwienia. Nie wypaliło, mi się zapomniało, aż do mojej przeprowadzki :) Rozglądałam się chwilę za kimś, z kim mogłabym podziałać w swoim stylu i nagle mnie olśniło... Przecież jest Sylwia! Zaczepiłam ją i od słowa do słowa zgadałyśmy się na sesję u mnie w domu, ponieważ szaro-bura, zimna końcówka października nie jest dla mnie sprzyjającym okresem na zdjęciowy plener, takie ciepłolubne ze mnie stworzenie :P

     Sylwia pracuje na analogach i nie mogę wyjść z podziwu jak taka drobna kobietka daje radę zrobić kilka klisz bez marudzenia, że aparaty są ciężkie, że ręce bolą, że trzeba się pogimnastykować :P jestem pewna, że ja miałabym ostre zakwasy rąk, skoro nawet zawsze mam je po sesjach od napinania mięśni :P

     Nasza sesja przebiegła szybko, w skupieniu i ciszy prawie tylko przerywanej dźwiękiem migawki :) Malowałam i stylizowałam się sama. Warto nadmienić, że Sylwia oddaje zdjęcia bez fotoszopowej obróbki, ze wszystkimi nieostrościami, "robaczkami", pyłkami i błędami bo po prostu takie woli :) Oto one :